Chcesz zabrać mi sukces?
Ojców sukcesu zazwyczaj jest wielu ale czy zawsze sukces oznacza to samo? W wielu korpo sukces jest ciężki do zdefiniowania, albo inaczej, sukcesem może być wszystko, o ile się to dobrze sprzeda. Wprowadziłem nowy proces, zaprojektowałem, przygotowałem, dałem do wdrożenia.. proces obowiązywał przez miesiąc i…. nic…. Oczywiście pomimo mojego nalegania, nikt nie chciał słyszeć o szkoleniach. Wyszła sucha mailowa komunikacja, której nie przeczytał prawie nikt, co jest typowe dla mailowej komunikacji w korpo. W końcu po miesiącu namów, udało się… cykl szkoleń wewnętrznych, podczas których wyszło, że nikt nie czytał komunikacji – norma, Ci zaś, którzy przeczytali i spróbowali, stwierdzili, że proces naprawdę fajny i prosty. Później szkolenie zewnętrzne dla sieci sprzedaży partnera i ustalanie kto jedzie prowadzić szkolenie. Mi, prawdę mówiąc, nie bardzo się chciało ale zostałem poproszony. Dzwonię do kolegi, celem ustalenia kwestii związanych ze szkoleniem i słyszę… najpierw ciszę, a później: „Słuchaj, mamy dwa tematy a osób do prezentacji trzy, czyli jednak jedziesz, bo chcesz zabrać mi temat i sukces tak?” trochę mnie zatkało, ale po chwili zacząłem się śmiać….. jaki kur…a… sukces? Jedziemy szkolić sieć, aby zaczęła sprzedawać, nie jechać lansować się i mówić jaki zajebisty nowy proces wprowadziliśmy, tylko przeszkolić ludzi. Skąd ta tendencja u korpoludków do ogłaszania sukcesów, w momencie, kiedy nie wiadomo, czy rzeczywiście to będzie sukces? Skąd usilna potrzeba zaznaczenia swojej obecności w najbardziej idiotyczny sposób? Ba, ludzie „normalni” widzą to, takim, jakie jest… kiedy dowiedzieli się, że ów ojciec ma przyjechać, to pierwszym pytaniem, jakie padło było: czy znów przyjeżdża chwalić się kolejnym sukcesem?
To, czy będzie to proces fajny, pokaże dopiero sieć, jeśli zacznie z niego korzystać i przekuje to na biznes. Skąd biorą się w korporacjach ludzie, którzy zamiast wziąć się do roboty, myślą jedynie o tym, aby pokazać się, w każdym projekcie i w odpowiednim momencie wystąpić z szeregu aby przyjąć gratulacje? Pal ich licho, jeśli by jeszcze spokojnie cicho siedzieli na dupach i nie przeszkadzali, a na koniec jedynie wypinając pierś do orderu. Niestety dodatkowo często wszystko komplikują, wietrzą spiski i doszukują się tajemniczego „ktosia”, który może o coś tam zapytać i na pewno ów „ktoś” będzie pytał o dziwne rzeczy, i na pewno również będzie miał coś przeciw temu projektowi/produktowi/procesowi. Ów tajemniczy „ktoś” jest oczywiście jedynie znany owemu lanserowi, więc musi mieszać w ustaleniach i niepotrzebnie włączać się do rozmów, na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia i zwyczajnie niewiele rozumie. Jeszcze ciekawiej jest, kiedy ów ojciec sukcesu, zna jakiś produkt i za wszelką cenę chce porównywać każdy inny produkt właśnie z tym, który zna…. Nie pomagają wtedy informacje, że stara się porównywać jabłka z gruszkami i tak się nie da, bo znów z jego rękawa wyskakuje tajemniczy „ktoś”, kto na pewno o to spyta i MUSIMY, powtarzam MUSIMY porównać owe jabłka z gruszkami, bo przecież, jak tego nie zrobimy, to „ktoś” zablokuje projekt.. Cóż każda korpo ma swoich „ojców i matki sukcesu”, życzę wszystkim jedynie takich, którzy pałają żądzą odznaczeń, ale nie starają się na siłę „pomagać”, oraz chwalą się sukcesami, które naprawdę nimi są.